Rozmowa z Romanem Urbańczykiem, wiceprezesem Polskiego Związku Pracodawców Transportu Publicznego, przewodniczącym Zarządu Komunikacyjnego Związku Komunalnego GOP, na temat przyszłości transportu publicznego w Polsce oraz PZPTP.
Jest Pan jednym z założycieli Polskiego Związku Pracodawców Transportu Publicznego, skąd potrzeba powołania takiej organizacji?
Jest takie niezagospodarowane pole, przestrzeń, którą nie zajmuje się ani izba (Izba Gospodarcza Komunikacji Miejskiej – przyp. red.), ani inna organizacja współpracy między organizatorami i operatorami transportu publicznego. To działania, które mają na celu przede wszystkim reprezentowanie środowiska wobec ustawodawcy, rządu i dużych organizacji gospodarczych. Równocześnie konieczna jest współpraca między dużymi firmami transportowymi w zakresie wspólnych, uzgodnionych standardów technicznych, ekonomicznych i organizacyjnych.
Jak Pan widzi swoje zadania w PZPTP?
Ponieważ ostatnie 25 lat spędziłem na współpracy z samorządami terytorialnymi chciałbym swoją pracę w tej organizacji skierować na relacje naszego środowiska ze wszystkimi szczeblami samorządu terytorialnego, czyli gminami, powiatami i województwami. Chciałbym doprowadzić do ujednolicenia tych działań w skali kraju, bo na razie są one chaotyczne , a przynajmniej niejednolite.
Co na przykład?
Organizatorzy działają w bardzo różnych formach prawnych, a na przykład powiaty w ogóle nie chcą się zajmować transportem publicznym lub robią to w niedostatecznym stopniu.
Ale czy takie ujednolicenie działań jest możliwe i czy to nie ograniczyłoby zbytnio samorządów?
Nie może być tak, że jeden szczebel samorządu w większości przypadków nie zajmuje się wcale swoim zadaniem. Te zmiany należy osiągnąć przez wpływ na zmiany przepisów prawa lub poprzez zachęty ekonomiczne i finansowe państwa, które powinno w ten sposób stymulować rozwój publicznego transportu.
Do czego Pana zdaniem państwo powinno dopłacać?
Na przykład do jakiegoś rodzaju przewozów. Przepisy nie powinny regulować, ile powinno być jakiegoś rodzaju transportu, ale dotować te samorządy, które robią więcej niż inne. Samo finansowanie ulg to za mało.
Co uważa Pan za sukces własnego przedsiębiorstwa?
Łączenie prawie trzydziestu bardzo różnych gmin przez ponad dwadzieścia lat w jednej organizacji. Wypracowanie, można powiedzieć, matematycznych, precyzyjnych metod rozliczeń między trzydziestoma samorządami oraz trzydziestoma różnymi przewoźnikami, które to rozliczenia oparte są na precyzyjnych obliczeniach, a nie widzimisię polityków. Mądrość polityków zrzeszonych w KZK GOP polegała na tym, że kiedyś takie zasady przyjęli, a potem już same rozliczenia pozostały bez wpływów politycznych czy wyborczych.
Ale KZK GOP ma zostać zlikwidowane, co zatem z tym cudownym sposobem rozliczeń, czy zostanie on przeniesiony do nowej organizacji?
Metropolia powinna przejąć te same zasady, bo one są dobre. Są wypracowane i sprawdzone. Na szczęście metropolię stanowią ci sami prezydenci, burmistrzowie, wójtowie, którzy są w organach KZK GOP, w związku z tym należy mieć nadzieję, że te rozwiązania zostaną rozszerzone na całą metropolię, a moim zdaniem nadają się one do rozszerzenia na całą Polskę.
Jak ocenia Pan kondycję transportu publicznego w Polsce?
Nie jest zła. Transport publiczny w Polsce jest na dobrym europejskim poziomie, ale transport publiczny to jest zawsze sfera bardzo zależna od polityki lokalnej. To ona ma na niego największy wpływ, i na odwrót, transport ma wpływ na politykę, w związku z tym bardzo często podlega krytyce. Nawet bardzo dobry transport często jest przez lokalnych polityków czy użytkowników oceniany negatywnie. Znaczy to, że każdy system transportowy, nawet najlepszy, da się zawsze poprawić. W bogatych krajach, i miastach, transport publiczny ułatwia życie mieszkańców w wielkim stopniu, poprzez praktyczne wyeliminowanie sporej części samochodów osobowych z ruchu śródmiejskiego. W Polsce problemem są miasta małe i tereny wiejskie, gdzie koszty są bardzo wysokie. Dlatego trzeba wymyśleć system wspierania prawno-fiansowego, aby również tam transport publiczny utrzymać na poziomie, który z jednej strony będzie na poziomie, jaki finansowo samorządy udźwigną, z drugiej, zapewni mieszkańcom możliwość podstawowej obsługi, żeby nie było stref wykluczenia komunikacyjnego.
Co jest szansą, a co zagrożeniem dla pracodawców tej branży?
Szansą jest to, że przedmiot ich działalności nigdy się nie wyczerpie, ich praca zawsze będzie potrzebna. Front robót jest ogromny, potrzeby transportu publicznego stale się powiększają. A zagrożeniem jest to by nie powielać błędów innych. Nie można się zasklepiać w swojej skostniałej strukturze, trzeba być otwartym na zmiany, nawet jeśli są one trudne do przyjęcia.